sobota, 9 maja 2015

01. Podarte kartki pamiętnika

 **Cory**

Pewnego pięknego dnia chodziłem sobie od domu do domu, od miasta do miasta, od kraju do kraju... I tak dalej, bo kogo to obchodzi? W każdym razie, odwiedziłem kilka osób. Co by nie powiedzieć, praca ducha nie jest wcale taka leciutka. Niektórzy ludzie myślą, że po śmierci ciało przechodzi w stan idealny, zmienia się w anioła, ale naprawdę? Jak można być tak głupim? Ja wam powiem jaka jest prawda. Prawda jest taka, że my duchy nie jesteśmy aniołami. Jesteśmy ludźmi, którzy żyją po równoległej stronie świata. Widzą swój pogrzeb, widzą rozpacz w oczach bliskich, a wiecie co jest najgorsze? Że nic nie możemy na to poradzić. Jedyne co możemy zrobić to czuwać nad nimi, nawiedzać każdego z nich na jawie i we śnie, choć tylko nieliczni potrafią nas ujrzeć. Moja praca polega tylko na tym, aby dopilnować, żeby mojej rodzinie i przyjaciołom nie działa się krzywda i wspomagać ich duchowo. Teraz pewna osoba stała się również częścią tej rodziny, mianowicie Hope Colfer. Jak już wspominałem jest ona siostrą Chrisa Colfera, mojego najlepszego przyjaciela. Bez zbędnego owijania w bawełnę, często moje odwiedziny u niej nie przynoszą oczekiwanych skutków. Tamtego właśnie dnia, a była to niedziela przeszedłem się koło domu Hope. Okazała rezydencja, dosyć stara o pożółkłej barwie. Bardzo niski płot, na tyle żeby go przeskoczyć. W moim przypadku to pikuś. Potrafię znaleźć się w każdym miejscu i o każdej porze bez niczyjej zgody.  Oto stanąłem w holu. Zapach gotowanego mięsa doszedł do mnie w tempie błyskawicznym. Teraz pewnie powiecie: " Co ty gadasz! Duchy nie mają węchu! ". Nie wiem, to jestem jakiś inny? W każdym razie, jeśli tak to inność jest spoko. Przeszedłem sobie spokojnie do kuchni i oparłem się o blat. Faktycznie w rondelku gotowały się parówki. Oblizałem ze smakiem usta myśląc jak fajnie byłoby je zjeść, gdybym posiadał układ pokarmowy jak każdy normalny człowiek, ale wszystko przeze mnie przechodzi jak przez cienki papier toaletowy. Ale porównanie... Brawo Cory, jesteś genialny. Oprócz zapachów, w domu panowała niesamowita cisza. Mogłem słyszeć swój własny oddech i kroki gdy przechodziłem z pokoju do pokoju, aby upewnić się, że ktokolwiek tu jest. Nie było nikogo, ale chwila. Nie wszedłem do ostatniego pokoju na górze... Przekroczyłem próg sypialni, najwyraźniej należącej do Hope. Siedziała na łóżku, piękna jak zawsze. Uśmiechnąłem się. Najbardziej niezręczna sytuacja, gdy dziewczyna, która ci się podoba siedzi sobie z telefonem na łóżku nie mając kompletnego pojęcia o twojej obecności, bo jesteś niewidzialny, przezroczysty i niesłyszalny. Czuję się jak powietrze, chociaż czasami ma to też swoje zalety. Podszedłem powolutku do biurka, na którym leżały różne pierdoły, typu ołówki, pisaki, długopisy, kolorowe karteczki... Wszystko w kompletnym rozgardiaszu. Na ścianie wisiało zdjęcie Chrisa i... O nie. Gdy tylko zobaczyłem tę twarz, oczy zaczęły mnie nieprzyjemnie piec. Moja narzeczona. Była narzeczona. Ta, która wyrwała mi serce i wbiła nóż w plecy. Chciałem zerwać zdjęcie ze ściany, ale wtedy zwróciłbym uwagę biednej Hope, która w żadnym wypadku nie okazywała zainteresowania niczym dookoła i wlepiała swoje słodziutkie błękitne oczka w ekran smartfona. Gapiłem się na zdjęcie próbując powstrzymać się od podarcia go na małe skraweczki zostawiając na nim tylko przemiłą twarz przyjaciela. Wystraszył mnie trzask drzwi na dole i niespodziewany gwar. Sama Hope podskoczyła na łóżku upuszczając telefon na ziemię, za chwilę go podnosząc. W jej niewinnych, spokojnych oczach, tym razem dostrzegłem niepokój. Postanowiłem wrócić na dolną połowę domu aby sprawdzić co się tam wyrabia. Nie zaskoczyła mnie nagła kłótnia powstała między jej adopcyjnymi rodzicami, ale pewien zeszyt leżący niepozornie na podłodze w holu. Podniosłem go i uciekłem z nim tak daleko, aby nikt nie zauważył zniknięcia. Na okładce czekało mnie znów oglądanie szpetnej mordy byłej narzeczonej, szybko otworzyłem zeszyt nie chcąc dłużej na nią patrzeć. Starałem się zrozumieć cokolwiek z zapisanych tam notatek, ale niestety: wszystko było po polsku. Kompletna katastrofa. Cory, mogłeś się uczyć więcej. Skończyłeś szkołę po gimnazjum i na co się to opłaciło? Na gówno. Większość z tych kartek była poniszczona i podarta, jakby ktoś serio wkurzył się na ten zeszyt i to nie byłem ja. 
- Na dwór! - usłyszałem kobiecy głos, ostry i skrzeczący jak dziób koguta. 
Po chwili zauważyłem ją. Klęczała tam smutna i czyściła tapicerkę przed domem.